Jak smakował pierwszy medal, który zawisł na pańskiej szyi?
Dariusz CZERNIK: – O to proszę pytać zawodników. Oni rzucali bramki, wygrywali mecze, dostarczając fanom wielkich i pozytywnych emocji. No, może poza ostatnimi spotkaniami… Nie ukrywamy, że cztery porażki na koniec minionego sezonu sprawiły, że po kończącym go meczu w Lubinie była radość, ale nie było euforii. Nie zmienia to jednak faktu, że drużyna odniosła wymierny i zasłużony sukces. Wracając do pytania, faktycznie pracownicy klubu – od prezesa, przez dyrektora, „masera” po rzecznika prasowego – stanęli na podium i też dostali medale. Tak powinno być. Na świeczniku są zawodnicy oraz trenerzy, ale trzeba docenić każdą osobę, która często pozostaje w cieniu, ale codzienną pracą sprawia, że klub wchodzi na wyższy poziom i osiąga sukces.
Co się stało z zespołem we wspomnianych czterech meczach?
Dariusz CZERNIK: – Tak się w sporcie dzieje. Nie my pierwsi i nie ostatni. Barcelona po wywalczeniu mistrzostwa Hiszpanii przegrała trzy z czterech ostatnich meczów. Dekoncentracja, pewne rozluźnienie, poczucie spełnionego celu… Gdyby jednak ktoś przed sezonem powiedział, że Górnik zdobędzie medal na 5 kolejek przed jego końcem i w dodatku po zdeklasowaniu Azotów Puławy na ich boisku, bralibyśmy to w ciemno. Ale – jak powiedziałem – szczególnie dwie ostatnie porażki zabolały, a drużynie będącej trzecią siłą w kraju nie powinny się zdarzyć. Na meczu z Chrobrym Głogów hala była wypełniona, potem mieliśmy fantastyczne spotkanie z kibicami, którzy liczną grupą pojechali do Lubina świętować medal. Niech to będzie lekcja, ile jeszcze czeka nas pracy.
Wróćmy na moment do początku sezonu. Po 1. kolejce pracę stracił Marcin Lijewski, dziś trener reprezentacji. Niecodzienna sytuacja…
Dariusz CZERNIK: – Przed pierwszą kolejką była nieudana przygoda z Ligą Europejską. U siebie rozbiliśmy Amicitię Zurych 8 bramkami, w rewanżu do 45 minuty był remis i… odpadliśmy. Powiedzieć, że to zabolało, to powiedzieć mało. Potem była „planowana” przegrana w Płocku, a jeszcze muszę wrócić do poprzedniego sezonu, który skończyliśmy na rozczarowującym 5. miejscu, o które też byłoby trudno, gdyby nie transfery „last minutes” Ukraińców, Dimy Artemenki i Dimy Ilczenki. Coś się wyczerpało, właściciel Bogdan Kmiecik uznał, że zmiana pomoże drużynie. Marcin zrobił dla klubu wiele, ale czasami przychodzi taki moment, że trzeba się pożegnać. Wiedzieliśmy, że jest kandydatem do pracy z kadrą. Paradoksalnie to zwolnienie pozwoliło mu wiosną przejąć drużynę narodową bez czekania na koniec sezonu. Prezes dogadał się z Marcinem, jesteśmy z nim w kontakcie. Medal to też jego zasługa, bo przygotowywał zespół do rozgrywek.
Można stwierdzić, że rozstanie z trenerem i tak było łagodniejsze niż u waszych sąsiadów z Roosevelta?\
Dariusz CZERNIK: – Myśli pan o rozstaniu z Jankiem Urbanem… Mnie to zabolało potrójnie. Raz, znamy się ze 30 lat. Dwa, zatrudniałem go w Górniku i podpisałem kontrakt, którego warunki wypełnił i jego umowa przedłużyła się automatycznie. Trzy, można mieć inny pomysł na klub, ale trzeba mieć odwagę powiedzieć to trenerowi prosto w oczy. Śledząc, co się działo 12 miesięcy temu, byłem zażenowany i rozczarowany, że coś takiego dzieje się w Górniku. Może być biednie, ale musi być godnie. Było, minęło… Dobrze, że trener dał się przekonać do powrotu, bo wymagało to klasy i charakteru. Wykręcił „kosmiczny” wynik, dodatkowo zarobił dla klubu 3 miliony złotych za 6. miejsce. Pewnie wiele osób, które wtedy chciały jego odejścia, dziś klepie go po plecach.
Pan też sprowadzał Lukasa Podolskiego. On – jak trener Urban – też związał się z klubem na kolejne dwa lata…
Dariusz CZERNIK: – Czyli chyba były to dobre decyzje… Górnikowi życzę jak najlepiej, kibicuję wszystkim, by stanowili zespół na boisku i poza nim, bo bez tego będą pojedyncze wygrane, ale nigdy nic większego. Tym bardziej, kiedy oczekiwania są duże, a rzeczywistość bardzo trudna.Trzymam za nich kciuki. Od prezesa Adama Matyska, z którym też doskonale znam się od ponad 20 lat, przez trenera, po każdego pracownika klubu. Z „Poldim” mam kontakt, korzystając z mojego zaproszenia był z rodziną na kilku naszych meczach, w końcu jego mama była świetną piłkarką ręczną… Nie chciałbym jednak rozmawiać o Górniku z Roosevelta, bo teraz skupiam się na pracy w Górniku z Wolności.
Dobrze, więc rozmawiajmy o piłce ręcznej i raz jeszcze wróćmy do trenera. Patrik Liljestrand osiągnął sukces i… odszedł. To też nie jest codzienna rzecz.
Dariusz CZERNIK: – Taki był od początku układ właściciela klubu, czyli Bogdana Kmiecika z Patrikiem, który początkowo nie bardzo chciał przejmować drużynę do Marcinie Lijewskim. Panowie umówili się na rok, postawili cel i został on zrealizowany. Patrikowi nikt nie odbierze, że pracował w Górniku dwa razy i każdy z tych pobytów zwieńczył brązowym medalem. Ma trwałe miejsce w historii klubu.
Stanęliście na podium, tymczasem w drużynie doszło do kolejnej rewolucji. Jest nowy trener i pięciu nowych zawodników.
Dariusz CZERNIK: – Nazwisko Tomasza Strząbały przewijało się w naszych gabinetach już przed rokiem. Mamy przekonanie, że kogoś takiego Górnik potrzebuje. Tomasz to charyzma, wulkan pozytywnej energii, tytan pracy, świetny motywator. Kiedy zawodnicy dowiedzieli się, że będzie z nimi pracował, przychodzili autentycznie podekscytowani, że wiążą z tym projektem ogromne nadzieje. Choć wiedzą, że czeka ich bardzo ciężka praca, treningowy reżim, a trener Strząbała trzyma zespół „krótko”.
Takie opinie nie słyszy się często. Damian Przytuła miał oferty zza granicy, ale przedłużył z nami umowę. Raz, bo dostał lepszą, a dwa, że przychodzi Tomasz Strząbała. A skład? Ktoś powie, że lepsze jest wrogiem dobrego, ale sport nie znosi rutyny, wymaga rozwoju, rywalizacji, stawiania sobie wyższych, ale możliwych do realizacji celów. Dzięki właścicielowi mamy stabilny budżet, pewne ruchy możemy planować z dużym wyprzedzeniem. Transfery ogłaszaliśmy niedawno, ale sfinalizowane były już w styczniu i lutym. Tu nie ma ruchów przypadkowych, brania zawodników z „łapanki”. Górnik jest dla wielu świetnym miejscem. Jeszcze nie na poziomie sportowym zespołów z Kielc czy Płocka, ale chcą się rozwijać, grać o medale, nieźle zarobić i pokazać się w Europie. To im możemy dać. Proszę zauważyć, że sprowadzamy zawodników młodych, głodnych sukcesu, dla których Zabrze może być miejscem rozwoju i trampoliną co czegoś więcej. Oglądam mecze kadry i widzę Korneckiego, Skrzyniarza, Czuwarę, Bisa, Sićkę, Przytułę… Nie wiem czy byliby reprezentantami, gdyby nie czas spędzony w Zabrzu.
Trzecie miejsce to jednak wciąż sufit. Macie tego świadomość?
Dariusz CZERNIK: – Oczywiście, choć w nowym sezonie wraca play off, a w nim potrafią się zdarzyć sportowe cuda. Z drugiej strony, stać się na trwałe trzecią siłą ligi, w której grają dwa kluby światowego formatu, to też coś. Tym bardziej, kiedy 85% budżetu zapewnia osoba prywatna, co bez wątpienia trzeba docenić. Pyta pan o „sufit”, a jest jeszcze Europa. Być może od razu zagramy w fazie grupowej Ligi Europejskiej, co w historii klubu nie miało jeszcze miejsca. Rozstrzygnie się to w ciągu kilkunastu najbliższych dni.
Być może zagracie, tylko gdzie, bo na pewno nie w Zabrzu…
Dariusz CZERNIK: – Mamy świadomość, jak ten niewielki obiekt ogranicza rozwój klubu. To jednak temat na osobą rozmowę. Czasu nie cofniemy, trzeba działać w obecnej rzeczywistości. Wspólnie z miastem zastanawiamy się, jak z tego wyjść, choć wystarczy spojrzeć na ościenne miasta, by mieć świadomość, że zdanie nie jest proste , tym bardziej że jesienią potrzebowalibyśmy 6 terminów. Oby się udało…
I mam nadzieję, że Zabrze doczeka się nowoczesnej hali na 2500 miejsc, która nie będzie służyła tylko nam. Zabrze ma dziś mistrza Polski juniorów i juniorek, tylko w ręczną gra w mieście blisko 500 dzieci i młodzieży, a są też inne dyscypliny, a także bale, koncerty, wystawy, targi… Jak powiedziałem, temat na inną rozmowę. Teraz skupiamy się na tym, by na początku lipca móc wpisać w dokumentach do EHF nazwę miasta i hali, w której moglibyśmy jesienią reprezentować Zabrze i Śląsk. Czasu nie jest dużo…