MAREK KĄPA
Marek Kąpa urodził się i wychował w Rokitnicy. Kiedy miał 14 lat, trafił do sekcji piłki ręcznej MGKS Mikulczyce-Rokitnica (obecnie Sparta). Wypatrzył go trener Ryszard Gnot, który chodził po rokitnickich szkołach i przyglądał się chłopcom z predyspozycjami do tej dyscypliny. „W zasadzie to jednocześnie trenowałem w MGKS piłkę nożną i ręczną. Wprawdzie futbolowej karty zawodniczej nie posiadałem, ale szło mi całkiem nieźle. Potem jednak górę wziął handball. W towarzystwie piłkarzy ręcznych czułem się lepiej. Grałem jednocześnie w drużynie kadetów, juniorów i seniorów na rozegraniu. Trzy mecze w trzy dni. Trener Piotr Depta, powołując mnie do kadry Śląska, wypatrzył dla mnie pozycję obrotowego i tak już zostało” – wspomina Kąpa, który z lat dzieciństwa pamięta Jerzego Gorgonia i Józefa Szmidta. „Gorgoń był kuzynem mojego kolegi z podwórka, a pan Szmidt... Mieszkał w Rokitnicy, był bardzo znany. Kiedy szedł na trening do lasu, całą grupą biegliśmy za nim. Przez 20 minut robił nam zajęcia, pokazywał, co jak mamy wykonać. Potem robił swoje. Bardzo porządny człowiek”.
Do pierwszej drużyny Pogoni Marek Kąpa trafił na stałe w 1973 roku. Jako zawodnik występował w niej szesnaście lat. Dwukrotnie (1989, 1990) pod wodzą trenera Tadeusza Szymczyka wraz z kolegami zdobył mistrzostwo Polski. „Mam sześć medali mistrzostw Polski. Po dwa złote, srebrne i brązowe. Choć jednego srebrnego nigdy nam nie wręczono. Najbardziej dramatyczny był pierwszy wygrany przez nas finał z Wybrzeżem. W Zabrzu wygraliśmy jednym golem rzuconym w ostatniej sekundzie. Wściekły Bogdan Wenta oblał sędziów wodą mineralną, za co ujrzał czerwoną kartkę. Potem przegraliśmy sześcioma golami w Gdańsku i był trzeci mecz. To była sensacja: wygraliśmy jednym golem. Kiedy wręczano nam złote medale, okrążyli nas wściekli kibice. Było nerwowo...”
Z czynnym uprawianiem piłki ręcznej pożegnał się po zakończeniu sezonu 1990/91. Już w tym okresie był grającym asystentem trenera Kurta Cichego. Potem był drugim trenerem Pogoni, a zespół prowadził Janusz Szymczyk. W 1995 roku Marek Kąpa został pierwszym trenerem Pogoni. Po niespełna trzech latach rozbratu z tą drużyną ponownie objął ją w 2000 roku. To był najtrudniejszy okres w ponad pięćdziesięcioletniej historii klubu. Pogoń spadła z ekstraklasy do I ligi, kopalnia Zabrze przestała ją sponsorować. Drużynę przejął MOSiR Zabrze zarządzany przez Józefa Kubicę, piłka ręczna w mieście przetrwała. Potem Marek Kąpa jeszcze kilka razy podejmował pracę w klubie, od lata 2015 roku jest asystentem Mariusza Jurasika. Jako trener doczekał się debiutu syna Leszka w drużynie, a dziś z powodzeniem prowadzi juniorskie drużyny, wychowując kolejne pokolenia piłkarzy ręcznych w Zabrzu.
Czy wiesz, że...
Liczba – 6
ENGELBERT SZOLC
Pochodzi z Wirka, dzielnicy Rudy Śląskiej. „Moim kolegą z podwórka był Erwin Wilczek. Mniejszy, ale dwa lata starszy. Namawiał mnie na piłkę nożną, ale wolałem grać w ręczną. Erwin cały czas biegał za piłką. Miał ogromny talent, ale jego starszy brat był jako dzieciak jeszcze lepszy. Znałem też Ernesta Pohla, choć był starszy. Podziwialiśmy go w Rudzie wszyscy...” - wspomina Engelbert Szolc, jeden z najlepszych strzelców w historii polskiej piłki ręcznej. Przez wiele lat grał w Grunwaldzie Halemba, ale w 1968 roku dostał warunek. „Powiedziano mi, że dostanę powołanie do kadry, tylko grając w pierwszej lidze. Dlatego zamieniłem Grunwald na Pogoń. W Zabrzu grałem sześć lat. Choć właściwie to w Bielszowicach. Nie mieliśmy hali, treningi i mecze graliśmy w dzielnicy Rudy Śląskiej” – wspomina.
Po miesiącu grał już w reprezentacji. W 1972 roku pojechał na igrzyska do Monachium, gdzie drużyna zajęła jednak dopiero 10. miejsce. „Był niedosyt, stać nas było na więcej. W 1974 roku jako jeden z pierwszych zawodników dostałem zgodę na legalny wyjazd do Austrii. W jednym sezonie rzuciłem 286 bramek dla Union Krems, dwa razy byłem mistrzem i dwa razy królem strzelców ligi. Gdybym jednak wiedział, że przez ten wyjazd stracę igrzyska w Montrealu, to nigdy bym z Polski nie wyjechał. W 1976 roku zdobyliśmy medal, miałbym satysfakcję, ale też emeryturę olimpijską” - dodaje.
Wróćmy do gry w Pogoni. Medalu z zespołem Engelbert Szolc nie wywalczył, ale dwa razy był królem strzelców ligi. Grał na prawym rozegraniu, choć rzucał prawą ręką. „Rok w rok w granicach 170–180 goli w sezonie. Chyba nikt nie miał w Polsce tak silnego rzutu. W Bielszowicach przed nami trenowali piłkarze nożni Górnika. Zostawali po zajęciach i mówili: „Engel”, pokaż jak się rzuca... Znaliśmy się z treningów i Balów Sportowca. Gorgoń, Lubański, Kostka, Oślizło, oczywiście Wilczek... To moi serdeczni koledzy i przyjaciele. Wtedy wszyscy się znali. Miałem świetne kontakty z Józkiem Szmidtem, najlepszym trójskoczkiem świata”.
Gdy przychodził do Pogoni, najlepszym jej zawodnikiem był Franciszek Cholewa. „Z Zabrza powoływano nawet 4–5 zawodników do kadry. Potem jednak reprezentację odmłodzono, na zgrupowania jeździłem głównie ja”.
Engelbert Szolc od 1979 roku jest na rencie. Przeszedł na nią w wieku zaledwie 37 lat. „Łąkotki, biodra, nadgarstki... Nie wiem, czy jest część ciała, którą miałem nieuszkodzoną. Jakoś się jednak trzymam. I cieszę się, że w Zabrzu odrodziła się piłka ręczna”. Strzelec wszech czasów jest obecny w zasadzie na każdym meczu w hali przy ul. Wolności.