Górnik zakończył przygodę z europejskimi pucharami przegraną w Mannheim, jednak z każdej strony płyną do klubu gratulacje za to, co drużyna pokazała i osiągnęła w tych rozgrywkach.
I słusznie. To była piękna przygoda. Piękna i udana. Gdyby ktoś w czerwcu ubiegłego roku powiedział, że zagramy wiosną w kolejnej rundzie tych rozgrywek, w grupie szesnastu najlepszych drużyn Ligi Europy, i jeszcze pokonamy wielkie Rhein-Neckar Loewen, to pewnie wszyscy uśmiechaliby się z niedowierzaniem. Tymczasem to się wydarzyło! Dlatego chciałbym podziękować wszystkim osobom, które były zaangażowane w ten projekt za kawał dobrej roboty. Brawo dla drużyny, brawo dla sztabu, brawo dla wszystkich pracowników klubu i osób, które nam pomagały.
Tym bardziej, że w zasadzie wszystkie mecze Górnik grał na… wyjeździe.
O tym rozmawialiśmy już wielokrotnie… Oczywiście, dziękując, wielkie ukłony należą się też dla Dąbrowy Górniczej za to, że mogliśmy tam grać. Ale też mieszkańców tego miasta, którzy chodzili na mecze piłki ręcznej. Mimo to mamy świadomość, co ominęło Zabrze i wielu naszych kibiców. Wyobraźmy sobie, że te wszystkie mecze, także z potentatami europejskiej piłki ręcznej gramy u nas, w fajnej, nowoczesnej hali. Jaka byłaby to reklama miasta i atrakcja dla kibiców! Może tego też doczekamy.
Frekwencja w Dąbrowie Górniczej była jednak przyzwoita, szczególnie patrząc na odległość, czas rozgrywania meczów i bezpośrednie transmisje w Eurosporcie.
To prawda. Dlatego wielkie dzięki dla kibiców, bo wracali do domów nawet przed północą w środku tygodnia. Z drugiej strony wierzę, że są zadowoleni, bo zobaczyli drużynę walczącą, grającą dobre mecze i wygrywającą.
Co zapamięta pan z tej przygody najbardziej?
Wygraną w Atenach, bo dała nam wyjście z grupy. I chyba oba mecze z niemieckimi klubami w Dąbrowie. Byliśmy naprawdę blisko sukcesu w meczu z Hannoverem, a wygrana z „Lwami” to chyba moment największej radości od kiedy jestem w klubie. Dziesięć lat temu z hakiem graliśmy w I lidze, teraz potrafimy pokonać Rhein-Neckar. To pokazuje, że trzeba mieć marzenia, ale też konsekwentnie budować zespół i uczyć się na porażkach, bo one też są elementem sportu.
Promocyjnie ten rok był dla klubu też ważny
Oczywiście. Wyszliśmy poza pewien zamknięty krąg naszej ligi. Myślę, że zdobyliśmy nowych kibiców, wielu usłyszało, że Górnik to nie tylko piłka nożna, ale też bardzo dobra piłka ręczna. Przy okazji, chciałbym podziękować Lukasowi Podolskiemu za wsparcie, pomoc w promocji i obecność na meczach. Widać, że robił to, bo lubi sport. Bezinteresownie, przeżywając każdą akcję i bramkę. Z takimi ludźmi można robić wielki sport.
Zdanie o drużynie. Pochwaliłby pan kogoś indywidualnie?
Tego nie zrobię. Wygrywała i przegrywała drużyna. Było tyle meczów, że każdy miał swoje „pięć”, czy „dziesięć” minut. I o to w tej zabawie chodzi. Dla nich to było też wyjście ze strefy komfortu gry w lidze. Jeden mecz w tygodniu, najczęściej wygrany, potem odnowa, siłownia, kilka treningów… Pierwszy raz grali przez wiele miesięcy co 3-4 dni, doszły długie podróże, inna regeneracja, odnowa, radzenie sobie z bólem i bardzo silnymi przeciwnikami. Świetna lekcja, ale tego wszyscy chcieliśmy. Pokazali się w Europie, często mieli drobne urazy, grali z silnym bólem, ale nikt nie powiedział, że odpuszcza.
Górnik staje się chyba miejscem, gdzie chcą grać coraz lepsi zawodnicy?
Tak jest od kilku lat, bo jesteśmy przewidywalni, gramy o medal, stale się rozwijamy, ale brakowało nam gry w Europie. Teraz ten argument pomaga w rozmowach z dobrymi graczami. Chcę wierzyć, że to nie był epizod, ale początek naszej stałej obecności w tych rozgrywkach.
Teraz zostaje liga. Cel?
Wiem, że zespół może być zmęczony, ale absolutnie skupiamy się na obronie medalu. Gdyby nie faza play off, to dziś mielibyśmy brąz na wyciągnięcie dłoni. Jednak wracający system rozgrywek uczy pokory, bo dwa grane w kilka dni mogą zdecydować o całym sezonie. Na „papierze” nie mieliśmy prawa wygrać z „Lwami”, a wygraliśmy. Dla mnie oznacza to, ze trzeba w każdym meczu grać na 120 procent, bo rywale się przed nami nie położą, co już widzieliśmy w wielu meczach ligowych. Mam też nadzieję, że drużyna wykorzysta zdobyte doświadczenie, a tego nie zastąpi żaden trening i żadna odprawa. Co nie przeszło w Europie? Wystarczyło 5-6 minut słabości, kryzysu, a rywale wykorzystywali to bezwzględnie. Ostatnio Nantes, czy we wtorek „Lwy”. Mecz był 45 minut na „styku”, tymczasem w pięć minut wykorzystali wszystkie nasze błędy. „Odjechali” i wygrali. To też jest lekcja. Dlatego jeszcze raz wielkie podziękowania za tę przygodę, bo drużyna dała nam mnóstwo frajdy i osiągnęła więcej niż wszyscy zakładali, ale teraz cel jest jeden. Walczyć do końca maja z każdym o zwycięstwo i zdobyć medal Superligi. Wtedy powiem, że za nami najlepszy sezon w najnowszej historii klubu.