Zabrzanie musieli radzić sobie bez kontuzjowanego Piotra Wyszomirskiego, który wciąż cierpiał uraz pleców. W jego buty od pierwszych minut wszedł jednak Casper Liljestrand, który przywitał się z zabrzańską halą dwiema ważnymi interwencjami. Zabrzanie po pięciu minutach prowadzili już 3:1. Goście jednak fantastycznie wykorzystali dyspozycję Tarasa Minotskiego, który… swoim czwartym trafieniem wywalczył wyrównanie 4:4. Zabrzanie mieli problemy z celnością. Choć kreowali bardzo widowiskowe i dynamiczne akcje, to nie potrafili przebić się do bramki strzeżonej przez Patryka Małeckiego. Wciąż jednak to goście minimalnie prowadzili w spotkaniu. Ostatecznie jednak pierwsza połowa zakończyła się remisem 11:11, bo trafieniu Dimy Ilchenki. Choć goście stali jeszcze przed szansą na stworzenie przewagi, ale z rzutu wolnego w obliczu muru nie wykorzystał jeden z tarnowian.
Druga połowa rozpoczęła się od pudła zabrzan i… podwójnego wykluczenia, dla Krzyśka Łyżwy i Alberta Sanka za słowne starcie przy ofensywnej akcji gości. Zabrzanie wreszcie jednak zdołali przełamać defensywę tarnowian. Tanecznymi zwodami popisywał się Przytuła, świetnie miejsce znajdował Artemenko i po sześciu minutach pierwszej połowy zabrzanie znów prowadzili dwoma trafieniami, 15:13. Trener Strząbała natychmiast zażądał więc chwili czasu, by poukładać defensywę swoim podopiecznych. Ale także dać im chwilę wytchnienia, bo jednak powoli rysowało się, że tarnowianom brakuje klasowych zmienników. Trójkolorowi jednak wciąż minimalnie prowadzili. Grali też pewniej w obronie, a Adam Wąsowski z minuty na minutę rósł w oczach i coraz śmielej przerywał akcje rywali. To dawało okazje do ataków, które zabrzanie wykorzystali cztery razy z rzędu i na osiem minut przed końcem spotkania wyszli na prowadzenie 24:19. Goście mylili się raz za razem, a zabrzanie bezwzględnie wykorzystywali ich pomyłki. To wystarczyło, by ostatecznie wygrać drugą połowę 16:9, a cały mecz - 27 do 20.
Najlepszym zawodnikiem meczu został Patryk Mauer, autor ośmiu trafień.